Starty w biegach OCR | Part 1 – mój początek
OD 2014 roku startuję w biegach OCR! Żeby było jasne – robię to tylko po to, żeby bawić się na przeszkodach! Bieganie to konieczność, której nie da się pominąć, ale jak wiem, że za kilkaset metrów będzie kolejna przeszkoda to się zapominam i…. biegnę nawet dość szybko:) [dobra motywacja to podstawa działania!].
A jak się to wszystko zaczęło?
1. Rok 2014 – pierwszy start
Wiadomo, że każdy kto biega w OCR to robi to dla pokonywania przeszkód! Dzięki nim ten BIEG jest ciekaw[sz]y i można się fajnie bawić i sprawdzić się na trasie!
Moja przygoda z tym sportem zaczęłą się dzięki Maćkowi [Gołebiowskiemu], który w 2014 roku wygrzebał w internecie info, że jest takie coś jak – Survival Race! Powiedział, że to jest coś dla nas i… musiałem mu uwierzyć na słowo. Razem graliśmy w piłkę wodną, pływaliśmy na kajakach [prowadząc spływy jako ratownicy i wolontariusze] i trochę trenowaliśmy na siłowni… żeby jakoś wyglądać:).
Wystartowaliśmy w czerwcu w Warszawie razem z moim bratem Maćkiem, koleżankami Mariką, Asią i kumplem Kacprem i Michałem! Było c u d o w n i e!
Te przeszkody, które pierwszy raz widzieliśmy i mogliśmy się na nich bawić – zakochałem się! Poszło nam wtedy naprawdę dobrze! Najgorszy był odcinek biegowy po plaży wzdłuż Wisły, ale jakoś to przetrwaliśmy:). Wszystkie przeszkody pokonane, a Michał był najszybszy w serii! Po ukończeniu trasy poszliśmy jeszcze na miasteczko wykonać wszystkie CHALLENGE, które były tam do zrobienia! Pamiętam, że dobrze mi poszło w podciąganiu! Coś tam nawet wygrałem. Marika chyba też ładnie wypadła! To był dobry dzień.
Po tym biegu wiedziałem, że to jest sport dla mnie i że na pewno chcę więcej i więcej i więcej…!
2. Rok 2015 – wreszcie kolejny bieg
Czekaliśmy cały rok, żeby wystartować w kolejnym biegu OCR! Zaczęliśmy od startu w tym samym biegu co rok temu – Survival Race w Warszawie. Tym razem jeszcze powiększyliśmy skład i biegliśmy razem większość trasy! Były nowe przeszkody – nowe wyzwania! Tym razem też poszło nam gładko i pokonaliśmy trasę bez problemów! Wiedzieliśmy, że jeden bieg w roku to mało. Dlatego szukaliśmy czegoś więcej i wtedy Maciek znalazł kolejny bieg przeszkodowy – Runmageddon.
Zaczęliśmy od Classica (12 km z 50 przeszkodami) w Warszawie. Biegliśmy w serii OPEN Wystartowaliśmy we czterech (Maciej G., brat Maciej, Michał K. i ja) – “Team Czerwone Spodenki”! To już był inny poziom biegów przeszkodowych! Konstrukcji było więcej i były dużo bardziej wymagające… ale dla nas im trudniej tym lepiej.
Pierwszy raz miałem kontakt z przeszkodą “ta jedyna”
Pokonałem ją wtedy jako jedyny z ekipy, ale zniszczyła mnie okrutnie [ledwo dalej biegłem].
Wtedy też Maciej namówił nas na zrobienie całego weterana Runmageddon [tzn. rekrut, classic i hardocore zdobyte w jednym roku]. Następnym wyzwaniem był Rekrut [6 km] i Hardcore [24+ km] w przepięknej górskiej miejscowości – Myślenice! Wtedy już zrozumiałem, że nie ma lepszego miejsca na biegi OCR niż ta mała górska miejscowość!
Zawsze biegaliśmy we czwórkę, we czwórkę startowaliśmy i we czwórkę dobiegaliśmy do mety – jako jedna ekipa i dobra drużyna! Super się bawiliśmy na trasie i wielokrotnie pomagaliśmy też innym uczestnikom (kobietom w większości oczywiście <3). Byliśmy znani jako “Team czerwonych spodenek”, bo biegaliśmy w naszych ratowniczych CZERWONYCH spodenkach:) Rekrut w sobotę to była tylko rozgrzewka, która nas bardzo zmęczyła! Start był mocno pod górę! Zastanawialiśmy się co będzie następnego dnia na Hardcore jak my Rekruta ledwo biegniemy… . Na szczęście po 15-20 min biegło się już lepiej. Pewnie dlatego, że za słabo się rozgrzaliśmy (amatorzy) i ciało nie było gotowe na taki wysiłek. Trasa pokonana gładko z uśmiechami na twarzy:). Poznaliśmy wtedy Magdalenę Turczyk na trasie. Okazało się że jest z Myślenic i kolejnego dnia robiła nam na trasie mega zdjęcia :). Dziękujemy i pozdrawiamy!
3. Pierwszy Hardcore i pierwszy weteran Runmageddon
Wyobraźcie sobie, że na Hardcore, który miał wtedy 27 km po górach z przeszkodami – na cztery osoby – wzięliśmy tylko 2 żele! Nic więcej!!! Nie mieliśmy pojęcia jak się przygotować, co ze sobą wziąć i co taka trasa może wymagać od uczestnika! Mieliśmy wtedy na sobie tylko koszulkę, spodenki i dwa żele gdzieś w kieszeni spodni. Więcej ich nie wzięliśmy bo były niesmaczne. Po kilku godzinach wysiłku umieraliśmy strasznie! Wtedy zjedlibyśmy wszystko, ale nic już nie mieliśmy… Pamiętam ostatnie – trzecie podejście pod górę Chełm. Nikt już wtedy ze sobą nie rozmawiał. Tylko raz na jakiś czas pytałem się chłopaków “żyjecie? wszystko ok?” Dostawałem krótką cichą odpowiedź – “tak” – i toczyliśmy się dalej. Zero jedzenia, zero energii i mało chęci żeby iść dalej. Jakoś dotarliśmy na szczyt. Ostatni raz podczas tego biegu!
Na górze spotkaliśmy harcerzy którzy nas poratowali jedzeniem i piciem. Ta woda i snickers od nich, to była wtedy najsmaczniejsza rzecz na świecie! [dzięki!]
Później już był zbieg i kilka kilometrów po płaskim. Przeszkody nie sprawiały problemu. Bardziej kilometry w nogach były odczuwalne!
Dotarliśmy do mety! Cali, zdrowi, ledwo żywi, ale mega szczęśliwi! Mieliśmy wtedy za sobą największe wyzwanie jakie razem zrobiliśmy! I wiecie co?! Chcieliśmy więcej!
P.S. Po biegu oczywiście zasłużona pizza …albo dwie.
4. Finał Runmageddon 2015 – Silesia
W październiku 2015 pobiegliśmy finał Runmageddon na Silesi. Podsumowanie całego roku biegów przeszkodowych i tak naprawdę pierwszy poważniejszy dla nas sezon. Pamiętam, że razem z Maćkami przez cały tydzień pomagaliśmy przy organizacji tego eventu jako wolontariusze! To była super przygoda! Od tego czasu byliśmy prawie na każdym evencie jako ekipa.
Wracając do startu – tym razem wystartowaliśmy we trzech. Dwóch Maćków i ja, bo Michał nie mógł w tym terminie z nami jechać. Cały bieg znowu lecieliśmy razem, bawiąc się na trasie i pomagając zawodnikom. Bieganie po hałdach węgla wcale nie jest takie przyjemne! Niektóre podejścia były naprawdę wymagające! Było dużo przeszkód, więc jakoś rekompensowało to bieganie! Już pod koniec 10 km trasy brat Maciej stwierdził, że pobiegnie trochę szybciej – włączył mu się tryb nieśmiertelności, ale na krótko bo po jakiś 100 m chłop się “potknął” i wywrócił 🙂 Kostka po chwili zrobiła się większa niż jego bicek (czyli lekko spuchła). Wtedy jeszcze nie wiedział, że wszystko trzeba robić #naspokojnie.
Resztę trasy pokonał trochę na czworaka, trochę na naszych plecach, a resztę wspierając się na naszych ramionach. Najśmieszniejsze było pokonywanie ścianek w jego wykonaniu :P. Musieliśmy go przerzucać jak worek kartofli! Z uśmiechem na twarzy skończyliśmy bieg – RAZEM!
….no i nadal chcieliśmy więcej!
O czym z wielką chęcią opowiem Wam w drugiej części bloga. Dajcie znać w komentarzach, kiedy Wy zaczęliście swoją przygodę w biegach z przeszkodami i co to był za bieg!
do przeczytania!
Przeszkodowiec, trener, podróżnik a teraz nawet bloger. Lubi dzielić się swoim zamiłowaniem do pokonywania przeszkód.